w ,

Pomarańcze z AIDS: głupi łańcuszek czy poważne zagrożenie?

Kolejna „wklejka” święci triumfy w mediach społecznościowych. Łańcuszek rozprzestrzenia się w tempie ekspresowym i mocno działa na wyobraźnię. Chodzi o pomarańcze z Libii nastrzykiwane krwią chorych na AIDS.

W oczy rzuca się przede wszystkim zdjęcie przekrojonego owocu – miąższ ma normalny kolor, ale kilka cząstek zabarwionych jest na czerwono. Do tego dochodzi kolejny kadr, czyli zbliżenie na kilkukrotnie nakłutą skórkę. Już samo to wygląda poważnie, ale kiedy zapoznamy się z dołączonym do postu tekstem – robi się co najmniej nieswojo. Bo o ile na większość krążących w sieci łańcuszków należy spojrzeć z przymrużeniem oka – informacja o pomarańczach z Libii zainfekowanych krwią osób chorych na AIDS działa na naszą wyobraźnię jak płachta na byka. Czy jest się czego bać? A może to kolejna, internetowa bzdura czy humbug puszczony w eter przez znudzonego nastolatka?

Zainfekowani przez plotkę

pomarańcze1Posty o nastrzykiwanych pomarańczach pojawiły się w sieci już w 2012 roku, ale doniesienie nie wywołało wtedy zbyt wielkiego szumu. Fotografie „wróciły” w grudniu 2014 w towarzystwie nowego tekstu. Na początku informowano, że owoce nie są świeże, ale wyjęte z puszki wyprodukowanej w Tajlandii. Aktualna wersja głosi, że niebezpieczne pomarańcze pochodzą z Libii, a proceder ich nakłuwania i „przemycania” do (między innymi) Europy ujawniły algierskie służby imigracyjne. Jeszcze wcześniej ostrzegano przed pomarańczami sprzedawanymi na egipskich targach, które miałyby być zainfekowane tajemniczym wirusem C (chodziło zapewne o wirus zapalenia wątroby typu C).

Już tak duża ilość wersji i brak oficjalnego stanowiska rządów wymienianych w postach krajów każe się zastanowić nad autentycznością doniesienia. Śledząc ścieżkę rozwoju obecnie powielanego newsa docieramy do potencjalnego źródła, czyli do… jednego postu umieszczonego na arabskojęzycznym forum w grudniu 2012. Wpis został wielokrotnie skopiowany i opublikowany (w oryginalnej wersji) na Facebooku czy w serwisie Twitter, a następnie przetłumaczony na język angielski i francuski. Dodano zdjęcia i niepotwierdzone doniesienie stało się alarmującą rewelacją, w której prawdziwość uwierzyły miliony internautów. W tym – między innymi – użytkowniczka Twittera ze Szwecji, która w 2014 roku pierwszy raz opublikowała na swoim profilu ten szokujący news, a teraz – zamieściła fotografię ponownie. Tak, tę samą fotografię, ale z innym opisem.

Panika obnaża niewiedzę

Kto nigdy nie uwierzył w wyssane (jak się później okazało) newsy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Najważniejsze, żeby uczyć się na własnych błędach i nie ufać we wszystko, co znajdziemy w sieci.

Łańcuszek o zainfekowanych pomarańczach mógł jednak otumanić nawet najbardziej podejrzliwego internautę. Tu nie ma żartów! W końcu chodzi o zdrowie –  nasze i naszych najbliższych. Nic więc dziwnego, że donos spotkał się z tak szerokim odzewem. Dziwi natomiast to, jak niewiele wiemy o AIDS.

Owszem, pomarańcze nastrzykiwane krwią chorego mogą być niebezpieczne, ale pod jednym warunkiem – musielibyśmy zjeść zabarwioną na czerwono cząstkę w kilka sekund po iniekcji. Jak podkreśla CDC (Centers for Disease Control and Prevention) wirus HIV/AIDS nie może przetrwać poza organizmem człowieka przez dłużej niż zaledwie parę chwil.

Tajemnica krwawych pomarańczy

W sieci krąży tylko jeden kolaż zdjęć potwierdzających rzekomo proceder nastrzykiwania owoców. W kompozycji znajdziemy zdjęcie wnętrza owocu i kadr skupiający się na „nakłutej” skórce. To za mało, aby z całą pewnością stwierdzić, w jakich warunkach fotografia została wykonana (w laboratorium czy w pokoju nastolatka pragnącego „strollować Internety”) i czy owoc nastrzyknięto np. rozcieńczoną farbą lub barwnikiem spożywczym. Jednak naukowcy, doświadczeni plantatorzy czy miłośnicy tych soczystych i bardzo zdrowych owoców szybko (i zapewne bezbłędnie) skojarzą, że to, co widać na fotosie to po prostu nieco niedojrzała, hiszpańską sanguinello, włoską tarocco czy moro – a więc odmiany pomarańczy cechujące się specyficznym, krwistym wybarwieniem miąższu.pomarańcze3

Czy w każdej plotce jest ziarnko prawdy?

Trudno powiedzieć, czym kierują się twórcy internetowych łańcuszków – zarówno tych bardzo naiwnych, jak i budzących powszechny strach. Autorzy takich wpisów nie łakną raczej sławy, bo zwykle działają anonimowo i nie podpisują się, tak jak w przypadku „zainfekowanych” pomarańczy, pod swoimi dziełami. Można więc założyć, że łańcuszki to trolling w najczystszej postaci. Jednak w kwestii owoców z AIDS warto zwrócić uwagę na to, że te alarmujące donosy powracają do sieci zwykle wtedy, kiedy na mocy zyskują działania islamskich terrorystów.

Najsłynniejszy łańcuszek to ten o szkodliwości monotlenku diwodoru obecnego… wszędzie. Na celową mistyfikację przygotowaną przez studentów UCSC (a później rozsławioną przez czternastoletniego ucznia Nathana Zohnera) nabrał się prawie cały świat. To oni w połowie lat 90. przekonywali nas, że DHMO jest nie tylko głównym składnikiem kwaśnych deszczy i powoduje erozję, ale i znajduje się w większości produktów spożywczych. Dodatkowo, przypadkowe wdychanie nawet niewielkiej ilości tej substancji może doprowadzić do śmierci! Kiedy żartownisie ogłosili wszem i wobec, że monotlenek diwodoru to nic innego jak woda – zwolennicy teorii spiskowych nie uwierzyli i wciąż przestrzegali innych przed kontaktem z DHMO.

pomarańczeW przypadku zainfekowanych pomarańczy także, zapewne, mamy do czynienia z mistyfikacją. Jednak w odróżnieniu od afery z DHMO nie ma ona na celu pokazania skutków ignorancji i ośmieszenia niewiedzy. Celowo lub nie – łańcuszek utrwala negatywne stereotypy.

Jonny Steinberg w książce „Sizwe’s Test: A Young Man’s Journey Through Africa’s AIDS Epidemic” przypomina, że w latach 80. przedstawiciele grup reakcyjnych ostrzegali chorych na AIDS mieszkańców niektórych rejonów Afryki przed stosowaniem się do zaleceń rządowych. Odradzano używania prezerwatyw, które miały być celowo zakażane wirusem HIV. Za najlepsze panaceum na chorobę uznawano cytrusy, których sokiem dezynfekowano igły. Robili tak między innymi narkomani, którzy wbijali używane igły w pomarańcze.

Kilka lat później europejscy aktywiści działający przeciwko polityce apartheidu namawiali do bojkotu towarów przywożonych z RPA. Kiedy prośby nie podziałały, przeszli do gróźb. Niektórzy przeciwnicy segregacji rasowej nakłuwali importowane pomarańcze krwią po to, aby przestraszyć i w konsekwencji zniechęcić klientów londyńskich, berlińskich czy paryskich sklepów do ich kupna.

Foto: Facebook

Foto: Flickr (lic. CC)

Dodaj komentarz

Awantura o 'Top Gear’

Unijna burza wokół pigułki „dzień po”.